poniedziałek, 3 września 2012

Koniki polskie, pracownia artystyczna i kuźnia

Następny dzień był jeszcze ciekawszy od drugiego. Wyprawiliśmy się też w zdecydowanie dalsze rejony niż poprzednio. Byliśmy mianowicie w Wojnowie, na organizowanym tam Święcie Konika Polskiego. Z tej okazji odbywały tam różne zawody. Przyjechaliśmy obejrzeć jedną z konkurencji, pokonywanie toru przeszkód na czas.

Naszym fotograficznym zadaniem było uwiecznienie pary jeździec-koń w ruchu w taki sposób, by  pozostali oni ostrzy, a tło rozmazało się. W efekcie zdjęcie wygląda dynamiczniej i ma się wrażenie, że para porusza się z niesamowitą prędkością.

Najpierw ja i koleżanka ustawiłyśmy się w miejscu, gdzie koń miał zagalopować. Światło nas nie rozpieszczało. Świeciło ostre słońce, a miejsce znajdowało się na granicy światła i cienia. Czyli bardzo łatwo o paskudne kontrasty (jasne miejsca za jasne, ciemne za ciemne).
Najlepsze zdjęcie wyszło o tak:

Inną przeszkodą do pokonania był mostek. Wcale niełatwą, wbrew pozorom.

Nie wszystkim udało się przejechać go wierzchem.

I w tym momencie konie straciły moje zainteresowanie ;) Ale tylko na chwilę.



To tylko wydaje się łatwe. Wielu jeźdźców miało niemały problem ze schyleniem się po wianuszek.

Jakoś tak wyszło. Miał być różowy ;p

I po zawodach.

Niestety, zdjęcia są raczej dokumentacyjne, ale jak pisałam, światło nie dopisało.

Następnym miejscem, do którego pojechaliśmy, był klasztor Starowierców (o ile dobrze pamiętam). Z samej kaplicy mam tylko jedno zdjęcie, bo w czasie, gdy ją zwiedzaliśmy, wdałam się w pogawędkę z innym turystą, który, jak się okazało, zawodowo zajmował się pismem. Wyjaśnił mi mianowicie różnicę między współczesnym pismem rosyjskim a staroruskim. Zaczęło się od tego, że zawołałam do koleżanki: ,,Zobacz, tu jest napisane cyrylicą". Wtedy tamten pan uznał za stosowne sprostować moje stwierdzenie. Dzięki niemu dowiedziałam się naprawdę ciekawych rzeczy.

Oto jedna z ksiąg. Jeśli ktoś zna cyrylicę (czy jak to się profesjonalnie nazywa - grażdankę), od razu zauważy różnicę, czyli kreseczki nad literkami (oznaczające, że to skrót) i litery, których nie ma w dzisiejszym rosyjskim alfabecie.

Ciekawy był też stary, rosyjski cmentarz. Prawosławne krzyże są bardzo fotogeniczne - dodatkowe belki tworzą fajne krzywizny.



I nasz ulubiony model - Tośka. Czy te oczy mogą kłamać?

Niedaleko od klasztoru znajdowała się pracownia artystyczna. Z wystawionych tam dzieł najbardziej urzekła nas figurka kotka (której niestety nie mam zdjęcia). Atelier otaczał pasujący do panującej tam atmosfery malowniczy ogródek.

Fotografowanie wody. Wymagało pomocy osób trzecich (ktoś musiał rzucać kamieniem :D)

A oto naprawdę wielki pająk. Początkowo myśleliśmy, że nie żyje, więc przyglądaliśmy mu się z bardzo bliska. Gdy jednak nagle się poruszył, wszyscy jak jeden mąż odskoczyli na bezpieczną odległość dwóch metrów.

Ostatnim miejscem, jakie tego dnia odwiedziliśmy, była pracownia kowala. Panował tam niesamowity klimat i podobało mi się tam najbardziej ze wszystkich odwiedzonych tego dnia miejsc.


Przepraszam, że post pojawił się tak późno i że jest nieco odwalony pod względem tekstowym. W zamian wstawiłam trochę więcej zdjęć niż zwykle (nie było łatwo je wybrać spośród sześćset paru zrobionych).

A więc do następnego wpisu. Nie gwarantuję, że pojawi się on jutro (nie wiem, w jakim stanie psychicznym będę po pierwszym prawdziwym dniu szkoły).