niedziela, 17 czerwca 2012

Sezon pisklakowy

  Sezon pisklakowy już od dawna rozpoczęty. Jak co roku, w moim ogrodzie zamieszkało wiele ptasich rodzin. Szpaki zajęły dwie dziuple w drzewach tuż pod moim oknem. Co z tego, że tak blisko, skoro i tak wszystko zasłaniały mi liście! Mogłam jedynie słuchać nieustannego popiskiwania małych ptaszątek, zmieniającego się w straszny jazgot, gdy tylko w pobliżu pojawił się rodzic z robakiem. Nieco mnie to irytowało, bo czasem to aż strach było okno otworzyć, ale teraz, gdy już maluchy wyszły z gniazda, jakoś tak cicho i smutno.
  Standardowo mazurki zajęły otwór nad garażem. Robią to od wielu lat. Sikory ubogie zaś zamieszkały w dziupli jabłoni, tak samo, jak w zeszłym roku. Przypuszczam, że w tujach gniazdko założyły dzwońce, gdyż często się tam kręcą, ale nie mam pewności. Za to odnoszę wrażenie, że nic nie mieszka w budkach. Nie pamiętam, czy się Wam chwaliłam, ale teraz mam już dwie. Jedną paskudnie popsuł dzięcioł (rozkuł otwór) i bardzo możliwe, że przez to żaden ptak nie chciał w niej zamieszkać. Okaże się to jesienią, w czasie czyszczenia. Jeśli tak, to na przyszły rok trzeba będzie obkuć ją blachą. Pierwsza jest już elegancko obita, żaden dzięcioł nie da jej rady. Wisi w nieco niedogodnym do obserwacji miejscu, więc o tym, czy miała lokatora, również dowiem się dopiero za jakiś czas.
  Potomstwo mają też wodne ptaki. Jedna kaczka prowadza już całkiem podrośnięte stadko dziewięciu kaczuszek. Inna ma sześć jeszcze maleńkich dzieci. Jednak rekordzistką jest kacza mama, która wodzi za sobą aż piętnaście kaczątek! Nie wiem, skąd ona ich tyle wytrzasnęła. Może ukradła innej kaczce lub założyła kacze przedszkole?
  Widziałam też buszujące w trzcinach piskę kokoszki wodnej. Wygląda strasznie pokracznie, kulka na cienkich nóżkach. Niestety, nie mam dobrych zdjęć, fotografowałam aparatem taty i kiepsko wyszły.

   Rozpoczęcie sezonu pisklakowego ma też swoje złe strony. Wiele piskląt traci dom na skutek różnych zdarzeń, czy to ingerencji człowieka czy ataku drapieżnika. Część z maluchów poza gniazdem to podloty, które należy zostawić je w spokoju. Niektóre znajdy jednak naprawdę wymagają pomocy.
  Tak było z maleńkim pisklątkim, które znalazłyśmy z mamą. Było jeszcze ślepe, niecałkiem porośnięte piórkami i całkowicie bezbronne. Umieściłyśmy je w pudełku wymoszczonym szmatkami i słomą. Wstawiłyśmy je pod lampkę, bo pisklak z pewnością był wychłodzony. Próbowałyśmy karmić go białym serem nadzianym na wykałaczkę i poić wodą ze strzykawki. Maleństwo jadło niechętnie, trzeba było zmuszać je do otwarcia dzioba. Udało nam się wmusić w niego troszeczkę, więcej nie dawałyśmy, nie chciałyśmy go przekarmić.
  Pisklę cały czas się trzęsło. Włożyłam rękę do pudełka, a ono przytuliło się do mojej dłoni i uspokoiło. Pisklaki w gnieździe tulą się do siebie nawzajem i to daje im poczucie bezpieczeństwa, widocznie maleństwo uznało moją rękę za swoje rodzeństwo.
  Zawiozłam je z tatą do Ptasiego Azylu przy Zoo Warszawskim. Gdy następnego dnia zadzwoniłam, dowiedziałam się, że wszystkie dowiezione wczoraj pisklęta przeżyły. Bardzo się cieszę, że udało się uratować malucha.
 
  Następny malec nie miał tyle szczęścia. Parę dni później mama znalazła w tym samym miejscu kolejne pisklę, niestety już martwe.


Czy umiecie powiedzieć mi, jaki to gatunek?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz